baza utrwalajaca makijaz
nale¿ał do złego snu? Przygładziła palcami włosy i przeszła przez apartament, oswietlony przycmionym swiatłem lamp. Czujac sie jak ostatnia idiotka, zapukała do pokoju me¿a. - Alex? - zawołała cicho. ¯adnej odpowiedzi. Chwyciła gałke i spróbowała ja przekrecic. Drzwi pozostały zamkniete. - Alex? Cisza. Znowu zamknał drzwi do swojego pokoju. Uspokój sie, nikogo tu nie ma. To był tylko sen. Tylko zły sen! Alex jeszcze nie wrócił do domu. To wszystko. Uspokój sie. Ale nie potrafiła sie uspokoic. To, co sie stało, wydało sie zbyt realne. Spojrzała na zegar. Dochodziła jedenasta. Nie spała wiec długo. To tylko twoja wyobraznia, nic wiecej. Jestes zbyt nerwowa, zaczynasz bac sie własnego cienia. W twoim pokoju nikogo nie było. Ten głos nale¿ał do złego snu, którego ju¿ nie pamietasz. Kilka głebokich oddechów, o tak. Wez sie w garsc, na litosc boska. Rozdra¿niona wyszła na pusty, pogra¿ony w półmroku korytarz. Właczyła swiatło i rozejrzała sie wokół. Staneła przy poreczy schodów i wyte¿yła słuch. Na tle cichej muzyki dobiegajacej, jak zwykle, z głosników słychac było chwilami tylko rozmowe - wysoki głos Eugenii i ni¿szy, głebszy głos Nicka. Co za ulga. Marla omal nie usiadła na podłodze. Wszystko było takie jak zwykle. Nie słyszała ¿adnych kroków 213 na schodach ani czyjegos przyspieszonego oddechu, ani szczekania Coco, zaniepokojonej obecnoscia intruza. Nie usłyszysz wystrzału rewolweru ani brzeku tłuczonego szkła. Spójrz prawdzie w oczy, Marla. Ponosi cie wyobraznia. Nikt nie zaczaił sie tu w złych zamiarach. Nikt nie czyha na twoje ¿ycie. A na dole jest Nick. Ta mysl była pokrzepiajaca, choc Marla nigdy by sie do tego nie przyznała. Nie nale¿ała w koncu do słabych, bezbronnych kobietek, potrzebujacych me¿czyzny, by czuc sie bezpiecznie. Była tego pewna jak niczego innego. Chocia¿ tyle o sobie wiem, pomyslała. Nie mo¿e uzale¿nic sie od Nicka. Ani od Aleksa. Nie, musi polegac na sobie. ¯oładek wcia¿ ja bolał, czuła, ¿e znowu zaczyna sie pocic. Nie pierwszy raz czuła czyjas złowroga obecnosc przy swoim łó¿ku. W szpitalu odniosła to samo wra¿enie. - Dosc tego - rozkazała sobie, zaciskajac palce na poreczy. - Nikogo tam nie było. To wszystko nerwy i niezbyt udana zupa, która zjadłam na kolacje. Tak czy inaczej, postanowiła sprawdzic, czy wszystko jest w porzadku z dziecmi. A jesli rzeczywiscie ktos stał przy jej łó¿ku? A teraz ukrywa sie w pokoju Cissy albo Jamesa? A jesli, przyparty do muru, porwie jedno z dzieci? Zatrzyma któres z nich jako zakładnika? Taka bogata rodzina łatwo mo¿e stac sie celem podobnego napadu. Zaniepokojona przeszła szybko korytarzem i pchneła drzwi do pokoju Cissy. - Co do...? - Cissy zerwała sie z krzesła stojacego przed toaletka, przewracajac otwarta buteleczke lakieru do paznokci. Pedzelek wypadł jej z dłoni. Gesty, czerwony lakier wypłynał